Afryka dzika…

Kultura starożytnego Egiptu fascynuje wielu ludzi i to od bardzo dawna. Mnie bardziej zakręciło środowisko, ludzie i ich codzienne życie, choć nie zawsze dostępne dla oka cudzoziemca.

Zaczęło się bardzo zwyczajnie. Pomysł podsunęła mi koleżanka – ja myślałam o rejonach nieco chłodniejszych. Jednak perspektywa spotkania się z Nilem – do niedawna najdłuższą rzeką na świecie – zdecydowanie zwyciężyła. Podróż trwała zaledwie dwa tygodnie. Za krótko abym mogła poznać wszystko to o czym czytałam w książkach. Ale na początek dobre i to. Pierwszy tydzień był nieco przygodowy – podróż Nilem z Luksoru do Asuanu (262 km)na całkiem przyjemnym stateczku. Uroku dostarczała przemiła wręcz obsługa w 100% płci męskiej, dowcipna, wesoła  i roztańczona – oczywiście tylko przy rytmach arabskich płynących z ciągle psującego się odtwarzacza. A jedzenie- tahina (smaczna pasta sezamowa), tabbula (sałatka warzywna z miętą), baklawa, kunafa (przepyszne ciasta z miodem pistacjami i czymś tam jeszcze), baranina oczywiście, karkade  ( z hibiskusa), hmmm na samą myśl chce mi się krzyczeć „’awiz akul” (co w wolnym tłumaczeniu znaczy -jeeeeeść!!!!!). Zapytacie – a „zemsta faraona” ?? – nie wszystkich dosięga, zdecydowanie omija tych, którzy już pierwszego dnia uzbroją się w ANTINAL (5 EGP) –  najlepsza broń przed „śraćką” – jak nazywał to schorzenie egipski lekarz obsługujący polskich turystów. No dobra, ale nie po to tu przyjechałam, trzeba w końcu coś obejrzeć. Tak też się stało – zaczęło się od tego co Egipt ma najcenniejszego (i to wcale nie są piramidy).

 Góry Morza CzerwonegoW drodze do Luksoru - Beduińskie kobietyBeduinka z dzieckiem, w tle policja turystycznaŚwiątynia Amona w Karnaku

Luksor (AL–UQSUR)i okolice. 

To tu zbudowano Teby, które kiedyś były stolicą Egiptu. Niestety klimat tego miejsca zabija przeogromna masa turystów i handlarzy próbujących wcisnąć cokolwiek za „one dolar”. Przestaje to być denerwujące gdy dowiaduje się, że 85 % gospodarki miasta opiera się na turystach (sama kupiłam to COŚ, tylko nie wiem co to jest i do czego służy, ale co tam – to tylko one dolar). Jednak wieczorem i w nocy – bo tu dopiero teraz rozpoczyna się prawdziwe życie – klimat wraca. Właściwie  wszystko dzieje się na Cornishe – tak nazywa się główna ulica ciągnąca się wzdłuż Nilu (prawie w każdym mieście). Mnóstwo kolorów, zapachów, oleandry na ulicach ot tak sobie kwitną i pachną, muzyka (te rytmy powodują ze biodra same zaczynają wirować), klaksony aut rozlegające się z każdej strony. Ktoś krzyczy, chce coś sprzedać, przy okazji naciągnąć  nieświadomego turystę – po tym co widziałam, jestem prawie pewna że marketing i reklama powstały właśnie tutaj. Nieco dalej życie wygląda już znacznie inaczej. To ten prawdziwy Egipt. Jest cicho, ciemno, niestety brudno, biega tu sporo kotów.  W niewykończonych budynkach mieszkają wielodzietne rodziny, czasem nawet 15 osób w jednym mieszkaniu. Nie jest już tak wesoło. Jednak Egipcjanie pomimo tego są uśmiechnięci, życzliwi i bardzo gościnni, hmmmm.

Wracamy do starożytności.
Na początek Karnak (rano – by nie było zbyt gorąco)– świątynie zajmują tu obszar 100 ha. Najstarsze datuje się na 4700 lat, największy zespół budowli poświęcony Amonowi (podobno jego ziemska rezydencja), ale także innym bogom: Ozyrysowi, Opet, Chonsu, Montu,. Są tu też świątynie poświęcone faraonom: Seti, Amenhotepowi II i III, Ramzesowi II i III czy Totmesowi III. Luksor – dużo ciekawych obiektów ale jednak zwycięża świątynia, właściwie jej część także na cześć Amona. Położona w centrum tuż nad brzegiem Nilu. Niesamowite wrażenie, zwłaszcza że tuż za grubą ścianą świątyni tętni życie nowoczesnego miasta. Podobno te dwie świątynie były połączone aleją Sfinksów (ponad 2,5 km). Przenosimy się teraz na zachodni brzeg Nilu – Dolina Królów.
Do nekropoli tebańskiej wyruszamy dość wczesnym rankiem, jednak i tak dopada nas 59oC i brak cienia, co wbrew wszystkiemu znosimy całkiem dobrze. Dlatego też, co by nie było za lekko, wybieramy się na półgodzinną „przechadzkę” na górę. A tam dech nam zaparło, nie ze zmęczenia i upału rzecz jasna – to była reakcja na widok jaki zobaczyliśmy. Zarówno dolina Nilu jak i sama nekropola. 
Jest tu kilkadziesiąt grobowców  usytuowanych w pustynnej dolinie, w całkiem niepozornej okolicy. Najbardziej znane należały do Totmesa I, Ramzesa II i oczywiście Tutanchamona (właściwie jedyny nienaruszony przed znalezieniem go przez archeologów i słynnego Howarda Cartera). Na ścianach licznych grobowców widnieją jeszcze malowidła i historia zapisana hieroglifami.Chwilę później wysiadamy przy świątyni Hatszepsut (DAJR Al-BAHARI). Jedna z piękniejszych (jak zresztą wszystkie) wtopiona w wapienne urwisko. Ciekawa, nietypowa świątynia powstała na życzenie Hatszepsut ku czci jej  samej i jej ojca Totmesa I. Niestety królowa podpadła Totmesowi III (nie dopuściła go do władzy), dlatego też wszystkie jej wizerunki na polecenie młodego faraona (którym został po jej śmierci) zostały usunięte z większości budowli. Świątynia zbudowana jest z trzech tarasów a do rekonstrukcji jednego z nich solidnie przykłada się polska misja archeologiczna.
W drodze powrotnej do Luksoru, spoglądamy jeszcze na śpiewające niegdyś Kolosy Memnona. Dwa posągi o wysokości 19,5 m stoją sobie na środku pola trzciny cukrowej. Kiedyś strzegły grobowca Amenhotepa II, który już nie istnieje. Dlaczego śpiewające? Na skutek trzęsienia ziemi, lewy kolos nieco popękał. Każdego ranka w wyniku działania promieni słonecznych następowało rozszczelnianie, czemu towarzyszyły dźwięki przypominające grę na cytrze (strunowy instrument muzyczny, szarpany o płaskim pudle rezonansowym). Niestety byliśmy tam około południa i kolosy nie chciały już śpiewać ale chyba tylko dlatego że szczeliny zostały naprawione, szkoda. 6o km dalej na południe przepływamy prze Isnę (ESNA). Najmniej ważny ośrodek – rolnicze miasteczko. Przekraczając śluzę niekiedy trzeba czekać w „kolejce” nawet kilka godzin. My mieliśmy szczęście, czekaliśmy tylko ok.30 min. Większość z nas oddawała się w tym czasie popołudniowej drzemce, w końcu zrobiło się chłodniej, tylko 350C. Ten błogi spokój i chwile postoju fenomenalnie wręcz wykorzystują miejscowi. Podpływają na łódeczkach pod czekające statki, krzyczą (one dolar!!!!, two dolars !!!!), stukają wiosłami i wrzucają na nie swoje towary. Wszędzie i o każdej porze można coś sprzedać – niesamowite.

mt_gallery:Egipt

Wieczorem dopływamy do Idfu. Co było dalej …

Więcej kliknij tutaj