Szwecja – kraj przestrzeni, pełen uroku i … rowerów.

Od samego początku wszystko było zgodnie z planem (zwłaszcza że właściwie plan składał się z 1 punktu – 1. dolecieć, a co dalej zobaczymy na miejscu). Podróż rozpoczęła się punktualnie, ale przecież nie mogło być inaczej – to był nasz EuroCity:))),  a potem jeszcze tylko kilka godzin i znalazłyśmy się na lotnisku w Västeras ( mieście rowerów, właściwie każde miasto można tu tak nazwać). Już podczas podróży nad Bałtykiem byłyśmy zachwycone, przepiękne szkiery, mnóstwo wysepek, a nad Szwecją spore kompleksy lasów poprzetykanych malowniczymi jeziorkami.
Sztokholm witamy wieczorem i tu rozpoczyna sie przygoda:). Po krótkiej i prześmiesznej pogawędce w metrze ze sprzedawcą biletów znalazłyśmy drogę do upatrzonego wcześniej hotelu. Dzięki, w sumie dokładnym wskazówkom, dotarłyśmy bez problemów na wyspę Skeppsholmen, przy której przycumowany był nasz "hotel", tak tak przycumowany, XIX wieczny żaglowiec Af Chapman. Po dokonaniu niezbędnych formalności wyruszyłyśmy na poznawanie Sztokholmu, nie szkodzi że jest noc i tak się wiele dzieje. A dzieje się, ponieważ akurat "przypadkiem" jest to noc  z 30 kwietnia na 1 maja, a jest to ważna noc dla Szwedów – Noc Walpurgii (Valborgsmassoafton) – pozostałość z czasów pogańskich, święto na powitanie wiosny. Jest to noc złych duchów, coś na kształt polskiego sabatu czarownic;), którą to świętuje się na placach, w parkach, na wzgórzach czy też na plażach, paląc ogniska i "spędzając czas" do białego rana. Zwłaszcza że następny dzień, czyli 1 maja to święto pracy, a więc dzień wolny od zajęć, tak więc zabawić się można, wręcz trzeba. W trakcie krótkiego pobytu mogłam się zorientować, że to faktycznie nietypowa sprawa, tylu Szwedów w tym samym czasie na ulicach. W kolejnych dniach bowiem miałam wrażenie że Szwecja jest wręcz bezludna. Wracając do Walpurgii, jest to też ważna noc dla młodych Szwedów,  studentów i uczniów ostatnich klas szkoły średniej. Nie mają oni matury ani egzaminów wstępnych na wybrane kierunki wymarzonych uczelni, a dostają się tam na podstawie punktów uzyskanych za świadectwo i właśnie 30 kwietnia zakładają czapki studenckie, poniekąd symbol ukończenia szkoły i wejścia w dorosłe życie (rok akademicki zaczyna się w połowie sierpnia).

Widok ze statkuStare miasto - arsenałPrzy Pałacu Królewskim

Spacerując po  Skeppsholmen spotkał nas  tejże nocy właśnie taki przyszły student i opowiedział nam co nieco o Sztokholmie. Praktycznie wszyscy Szwedzi przechodzą swobodnie na język angielski, (zdecydowanie swobodniej niż ja). Na wyspie tej, po przeciwnej stronie naszego "hotelu" stoi najstarszy w kraju żuraw portowy,  i zdecydowanie młodsze Muzeum Sztuki Nowoczesnej – w tej dziedzinie niestety jestem zupełną ignorantką.  Sztokholm nocą jest bardzo… "sympatyczny", mnóstwo knajpek, dyskotek, restauracji, które w ofercie mają także ciepłe koce, dla skąpo ubranych imprezowiczów.
Następny dzień poświęciłyśmy w całości na zwiedzanie stolicy. Jest 1 maja a więc czas "pochodów klasy robotniczej" i znowu niespodzianka, jedyny pochód jaki widziałyśmy zorganizowany był przez  anarchistów. Wszystko odbył osię oczywiście zgodnie z prawem, opieka policji, organizacja ruchu itd.

Sztokholm, największe miasto Szwecji, położone jest na 14 wyspach z około 24 tys.wysp archipelagu sztokholmskiego. Pomiędzy nimi jest mnóstwo mostów i szerokie kanały. Stare Miasto (Gamla Stan) leży na kilku wyspach. Tu oczywiście znajduje się Pałac Królewski (Kungliga  Slottet), będący kiedyś rezydencją królewską, który powstał na miejscu starego zamku. Z zewnątrz może mało efektowny, ale w środku podobno jest 600 pokoi o rokokowym i barokowym wystroju. Dość widowiskowo wygląda uroczysta zmiany warty ale nie możemy czekać na nią kiedy jest jeszcze tyle do obejrzenia. Po drodze oglądamy Zbrojownię, najstarsze muzeum w mieście. Krążąc po uliczkach Starego Miasta, po kilku próbach dotarłyśmy w końcu do Marten Trotzigs Gränd, najwęższej uliczki w mieście, której szerokość to zaledwie 90 cm. Trudno ją było znaleźć, pomimo posiadania bardzo dokładnego planu miasta, kilka razy przeszłyśmy obok niej, jednak tłum wyciskający się z jakiegoś wąskiego otworu był doskonałą wskazówką.

Zwyczajny widok przy stacji kolejowejLinkoping

Przechodząc przez Centarlbron, z oddali podziwiamy czerwony ratusz (Stadshuset), z Salą Błękitną, w której co roku wręczane są Nagrody Nobla. Ratusz ma wysoką 106 metrową wieżę, będącą świetnym punktem widokowym, do którego można dostać się stojąc w długiej kolejce, a więc, no cóż niestety rezygnujemy. Nieopodal znajduje się zespół pałacowy Drottninhgolm, obiekt wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO, obecna rezydencja królewska. Przechodzimy także do najstarszej dzielnicy miasta, gdzie zaglądamy do XIII wiecznej katedry (Storkyrkan). Kilkakrotnie przebudowywana, o gotyckim charakterze ze wspaniałym ołtarzem wykonanym z hebanu i srebra. Nas jednak zdecydowanie bardziej zaintrygowała figura Świętego Jerzego walczącego ze smokiem, która wykonana została z drewna i poroży łosia. Po krótkiej przerwie odwiedzamy Muzeum Nordyckie. Jest to potężny gmach przed którym stoi pomnik Karola X Gustawa, wskazującego "coś" prawą ręką. Nietrudno się domyśleć na co wskazuje, zwłaszcza że na cokole pomnika widnieje napis "Warschau". Dokładniej  zwiedzamy Muzeum Okrętu "Waza". Niesłychany widok, niesłychane rozwiązania dla zwiedzających, niesłychane wrażenia. "Waza" to okręt z I połwy XVII wieku, który po zaledwie 1300m rejsu, zatonął. Został wydobyty 333 lat potem a obecnie stanowi najbardziej znane sztokholmskie muzeum. Na pokład niestety nie możemy wejść, ale platformy po których poruszają się turyści, są tak blisko, że okręt jest właściwie w zasięgu ręki.  Przed wieczorem przechodzimy jeszcze do Skansenu, najstarszego na świecie, z końca XIX w. Jest tu ponad 150 obiektów z całego kraju, pojedyncze budowle, całe miasteczka i mały ogród zoologiczny ze skandynawskimi, oczywiście zwierzakami. Na Strandvagen, ulicy ciągnącej się wzdłuż nadbrzeża, wystawiono już oblegane przez żądnych słońca leżaki. Fakt, jest przyjemnie ciepło. No cóż, ze stolicą musimy się już pożegnać a teraz na dworzec kolejowy i dalej w drogę. Wieczorem docieramy do Nyköping. Znalezienie hotelu o 23, graniczy wręcz z cudem, zwłaszcza że miasto wygląda jak opustoszałe. Są tu jednak miłośnicy zwierząt, którzy wieczorem muszą wyprowadzać swoje psiaki na spacer, stając się mimowolnie doskonałą informacją turystyczną. Jak się okazało, hotel nie był wcale daleko. Po przepysznym śniadaniu (tu miałam okazję po raz pierwszy w życiu zjeść kawałek rena) i krótkiej, całkowicie nie zaplanowanej wycieczki dookoła tego miasteczka pojechałyśmy do Linköping. Po drodze przecinamy Kanał Gotyjski, zw. "Błękitną Wstęgą Szwecji", otwarty w 1832r. Jest to koljna propozycja na wycieczkę, można bowiem skorzystać z kilkudniowej wycieczki statkiem po tym kanale pokonując 92 metry różnicy poziomów wykorzystując przeprawę przez 58 śluz. Wracając do Linköping, najlepiej jest zwiedzać to miasto na rowerze, ale właściwie dotyczy to wszystkich miejscowości, które odwiedziłyśmy i prawdopodobnie wszystkich miejscowości w Skandynawii.  My jednak zdecydowanie wolimy na nogach. Jest to typowe miasteczko uniweryteckie, które w sumie nie dostarcza jakiś niezwykłych doznań. Ale miło było po nim pospacerować; szerokie przestronne ulice, niewysoka zabudowa, charakterystyczna dla tych obszarów i mnóstwo zieleni przy temperaturze 27 stopni C = rozleniwienie. Jedną z atrakcji, może  nie turystycznych, jest  fabryka SAAB. A wieczorem znowu w drogę, prosto do Örebro.

Kościół św. MikołajaRatuszPolski akcent w Orebro 

Chlubą miasta jest XIII-wieczny zamek, zbudowany na wyspie na rzece Svartan. Kilkakrotnie przebudowany, obecnie stanowi siedzibę władz okręgu. W tych potężnych murach, w jednej z wież obecnie znajduje się muzeum. W samym zamku było kiedyś więzienie dla kobiet podejrzewanych o czary, podobno około 400 zostało straconych. Była takze sala tortur, w któej obecnie znajduje się restauracja. Panoramę tego miasta najlepiej jest obejrzeć z wieży ciśnień, 58-metrowej wieży Svampen. Wędrując, jak się domyślacie pustymi ulicami, natrafiłyśmy na polski akcent, a takich tu w sumie nie mało, w kinie grany jest film "Katyń" A. Wajdy.

Niedzielny poranek, słoneczny ale chłodny, przywitałyśmy w Uppsali. Niestety był to ostatni punkt naszego programu konstruowanego na bieżąco. Uppsala, chyba najsłynniejsze miasto uniwersyteckie oraz jedno z najstarszych w Szwecji. Jego istnienie zapoczątkowano w XIII w., kiedy utworzono tu arcybiskupstwo. Przez kolejne dwa wieki powstawała potężna katedra, największa w Szwecji i najwyższa w całej Skandynawii (jej dwie wieże mają po 119 m wysokości). Potężne mury, potężna bryła, wnętrze … no cóż bardzo przestronne. W katedrze znajdują się groby władców, m.in. Gustawa I Wazy, Jana III oraz jego żony, Katarzyny Jagiellonki. Znajdują się tu również szczątki patrona Szwecji, św. Eryka.W jednej z bocznych kaplic, w podłodze wmurowana jest tablica wskazująca miejsce spoczynku Linneusza. Tak, Uppsala to miasto Linneusza i Celsjusza. Z Celsjuszem spotkałyśmy się tylko na placu uniwersyteckim, gdzie stoi jego pomnik, Linneusza postanowiłyśmy poznać trochę bliżej.  Ale najpierw spacer na zamek. Potężny wznoszący się nad starówką ale jakże ….różowy:(, to pierwsze skojarzenie na wspomnienie tej budowli. W fromie też nie za ciekawy, ale nie mnie to oceniać, natomiast zdecydowanie warto się tu wybrać dla widoku jaki się tu rozpościera. Paronama miasta jest przepiękna z górującą oczywiście katedrą. Ogrom katedry podkreśla jeszcze niska zabudowa miasta, typowa dla tej części Europy. Z zamku przechodzimy do Uppsalskiego Parku Naukowego a następnie do Ogrodu Botanicznego, na terenie którego znajduje się Linnearium. Tu zawitała już prawdziwa wiosna, czego dowodem były prześliczne tulipany. Znajdujemy się teraz na terenach należących do uniwersytetu, który założono w XVI w. Budynki uniwersyteckie są jakby  powtykane w zielony, rozległy park, gdzie można chodzić i chodzić i chodzić szerokimi uliczkami, przecudownie. Mnóstwo drozdów przemykających wręcz między nogami, szafirowe fiołki i bratki, brak ludzi… piękna ta wiosna. I dochodzimy do cmentarza, nie mogłyśmy sie oprzeć żeby tam nie wejść, bo jakże on inny od dobrze nam znanych. Jak wszystko w Szwecji, cmentarz jest bardzo zadbany, szerokie wysypane żwirkiem uliczki, dużo zieleni i groby, hm. Słupy kamienne, całe głazy z runicznymi znakami, celtyckie krzyże, zwykłe ziemne groby. Gdzieniegdzie wręcz kaplica lub granitowe pomniki, wnioskujemy że ważnych dla miasta osób. Znowu znajdujemy się na nieopodal katedry, ale tym razem kierujemy się do Gustavianum, w któym niegdyś mieścił się uniwersytet. Muzeum z charakterystyczną kopułą, pod którą znajduje się sala pokazowa, jak amfiteatr, gdzie przeprowadzano sekcje zwłok. Tak, makabrycznie to brzmi a jeszcze bardziej makabrycznie wyglądały zamieszczone tam ekspozycje. To oczywiście tylko jedna z atrakcji oferowanych przez to muzeum. Są tu też sale poświęcone różnym dziedzinom nauk, bardziej lub mniej przyrodniczych.

Cmentarz w UppsalaGustavianumKościół katolicki, Uppsala

Zbliża się wieczór, a więc znowu pora na podróż, tym razem zmierzamy do Nörkoping, z którego rano wracamy do domu. Czyli jeszcze noc zwiedzania przed nami. Nietypowa pora wprawdzie ale miałam wrażenie, że akurat ta miejscowość ładniejsza jest o tej porze doby właśnie. Przez chwilę zastanawiamy się czy nie skorzystać z powszechnie panującego tu prawa każdego człowieka, zgodnie z którym "jedną lub dwie noce można spędzić w dowolnym miejscu, jeśli nie jest to rezerwat, park narodowy, pole uprawne czy inny teren wyraźnie użytkowany przez właściciela i jeśli nie zakłóca się spokoju mieszkańcom" ale jest za zimno:).  Nieźle oświetlone nadbrzeża portowe, ciepła woda w bałtyckich zatokach i puste ulice po których spacerujemy to ostatnie wspomnienia z majowego weekendu. Nie spotkałyśmy niestety Wikingów ani Troli, ale to następnym razem….

 

Galeria zdjęć I      Galeria zdjęć II

Więcej kliknij tutaj