Historia w prywatności – opowieść o przedwojennym Radzyniu

ImageUniwersytet Marii Curie- Skłodowskiej w Lublinie ogłosił w maju 2010. konkurs dla młodzieży szkół ponadgimnazjalnych „Opowiem ci swoją historię”. Uczniowie mieli za zadanie dotrzeć do osób starszych i spisać ciekawe opowieści o przeszłości, które nigdzie do tej pory nie były publikowane.  W konkursie udział wzięły Katarzyna Sobota i Anna Matysiak- uczennice  z klasy 2la Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. Jana Pawła II w Radzyniu Podlaskim. Efektem ich pracy jest poniżej zaprezentowana opowieść o dawnym Radzyniu, nagrodzona II miejscem w konkursie.

Historia w prywatności – opowieść o przedwojennym Radzyniu Pani Hanny Kwasowiec z domu Próchniewicz, lat 87

Trochę genealogii

Nazywam się Halina Kwasowiec, z domu Próchniewicz. Jestem radzynianką z dziada pradziada. Moja rodzina od pokoleń związana była z Radzyniem. Próchniewiczowie  mieszkali przy ulicy Warszawskiej. Dziadkowie zostali wywiezieni przez Rosjan w czasie pierwszej wojny światowej. Po wojnie ( w roku 1920 albo 1921) wrócili z dziećmi do Radzynia. Dziadek poszedł na Gubernię do pracy jako rządca. Jeden z jego braci był tłumaczem (znał francuski, rosyjski, niemiecki), drugi był lotnikiem, trzeci buchalterem, a najmłodszy, ten, który tu mieszkał, poszedł do pracy w rzemiośle. Znam wszystkie rodziny pochodzące z Radzynia. Wystarczy, że usłyszę nazwisko i już wiem, czy to są rodowici  radzynianie czy nie. Przed wojną Radzyń nasze miasto było małe i wszyscy się znali. Wiele rodzin jest spokrewnionych, ponieważ zawierano związki małżeńskie pomiędzy osobami mieszkającymi w Radzyniu.

 

Ul. Warszawska.
Ulica Warszawska była drewniana; murowany był budynek PSS i nasz dom. Rodzice wybudowali go w roku 1928, a zamieszkaliśmy tu w roku 1930. Do tego czasu mieszkaliśmy po drugiej stronie u dziadka Próchniewicza. Tam wszyscy czworo (czyli ja i rodzeństwo) przyszliśmy na świat. Dziadkowie mieli gospodarstwo, ale nie tu, lecz przy ul. Folwarcznej. Ulice: Folwarczna, Stara, Nowa (obecnie Gwardii, Bohaterów i Kościuszki) to były same budynki gospodarcze. Trzymano tam krowy, konie, sprzęt, zboże. W roku 1939 zbombardowali Niemcy te ulice,. Wszystko się spaliło, również zbiory.
Po naszej stronie ulicy z dawnych domów można jeszcze wymienić kamienicę w rozsypce po Wysockich przy ulicy Bohaterów – to było bezdzietne małżeństwo, ale miało liczną rodzinę. W związku z tym jest wielu spadkobierców i trudno przeprowadzić postępowanie spadkowe. Jest plac narożny, ale też nie można go sprzedać, bo sprawa własności nieuregulowana. Do miejsca, gdzie jest teraz pomnik na placu Potockich. budynków murowanych nie było. Od Bohaterów do kościoła mieszkali głownie Żydzi. Zostało jeszcze kilka budynków, np. dom drewniany na wysokiej, kamiennej podmurówce. Był to dom żydowski. Dawno temu mój mąż, (nie żyje od 15 lat) spotkał tam jakichś obcych ludzi, którzy oglądali dom i pytali czyj to był budynek. Byli to prawdopodobnie potomkowie radzyńskich Żydów. Większość przedwojennych Żydów zajmowała się handlem. Cerkiew w Radzyniu PodlaskimPamiętam, że mieszkał tu blacharz (bliżej kościoła), szewc, krawiec. Szkoła żydowska znajdowała się niedaleko rzeki, między obecną ulicą Chomiczewskiego a Kościołem św. Trójcy. Uczniami byli chłopcy w chałatch, gmyrkach, z pejsami. Naukę mogli kontynuować w Kocku.( Szkoła żydowska w Kocku znajdowała się po lewej stronie od wjazdu do miasta. Widziałam to miejsce. Jechałam tamtędy kiedyś z rodzicami  żeby zobaczyć grób Berka Joselewicza) Przy szkole mieszkał rabin.  Byłam u rabina w domu, gdy jako harcerze zbieraliśmy datki na potrzeby wojska. Rabin żył w dostatku, dał pieniądze chętnie. Podczas wojny w szkole żydowskiej urządzono mleczarnię Pamiętam do dziś niektórych radzyńskich Żydów

Sklepy
Duży sklep miał Zylberberg przy ulicy Ostrowieckiej. Sprzedawał materiały. Jego brat miał  artykuły spożywczo- monopolowe. Obydwaj bardzo podobni do siebie, grzeczni, inteligentni. Moja mama nie lubiła kupować byle jakich rzeczy, więc robiła sprawunki u Zylberberga. Pamiętam taką  scenę, jak kupiec rozmawiał z klientem i powiedział na zakończenie: „Dziękuję, panie starosto”. Klient wyszedł a mama zdziwiona pyta: „To starosta nam się zmienił? Nie- odpowiedział Zylberberg – to był tylko urzędnik, ale ucieszył się, że nazwałem go starostą. To był taki kupiecki trick.
Za budynkiem PSS przy Warszawskiej znajdowała się księgarnia żydowska. Nasza księgarnia mieściła się w dwóch lub trzech pokojach w starym domu parafialnym. Wchodziło się po dwóch schodach od ulicy. Od strony kościoła pan Siepko prowadził sklep z dewocjonaliami.
W roku 1927 Radzyń się palił. Spaliły się domy przy Ostrowieckiej, dom rabina. Wtedy wybudowano kamieniczki, które stoją do dziś. W domu na wprost parku (od ulicy Międzyrzeckiej) mieścił się szynk.. Bywali tam i panowie, i rządcy na kieliszek wódki, śledzie, rybę po żydowsku. Pan Kasprowicz prowadził lokal przy ulicy Ostrowieckie (tu, gdzie teraz jest sklep sportowy PPS). U niego bywała śmietanka towarzyska, ta lepsza klientela. Laskowscy w święto Przemienienia Pańskiego wydawali tam obiad dla wszystkich pracowników swojego zakładu.
Była też żydowska piwiarnia przy ulicy Ostrowieckiej. Prowadziła ją pewna Żydówka. Postanowił z nią ożenić się lekarz, który przyjechał do Radzynia. Społeczność żydowska była oburzona- jak tak można, żeby lekarz żenił się z handlarką? Piwem handluje i przebywa w towarzystwie mężczyzn … . Udali się do rabina, aby nie dopuścić do ożenku. Rabin zaprosił do siebie lekarza. Powiedział, że cieszy się z przybycia doktora do Radzynia, ale odradza ożenek, bo to nieodpowiednia osoba. Wymienił wszystkie wady narzeczonej. Doktor wysłuchał i powiedział, że taka właśnie mu odpowiada i w związku z tym ożeni się.

Wieczorami cale rodziny żydowskie z wiadrami na nosidłach szły do gospodarzy i skupowały mleko z wieczornego udoju. Być może, że odkupował je właściciel mleczarni Matejuk (nie jestem pewna nazwiska). Miał tu mleczarnię. Można było u niego kupić ser z czarnuszką, ze szczypiorem, z koprem. Brał też dużo mleka z Guberni. Mleczarnię wybudował między Kościołem a mostem. W czasie wojny od bomby piętro domu osunęło się na ulicę. Matejuk był wtedy zmobilizowany; przybiegł z jednostki, aby sprawdzić, czy rodzinie nic się nie stało. Miał dwójkę maleńkich dzieci.

Harcerstwo.
W gimnazjum działała drużyna harcerska, do której i ja należałam. Harcerstwo dla dzieci żydowskich prowadził  Żyd Bluman, człowiek bardzo niski, ale energiczny. Zazwyczaj w niedzielę szedł ze swoją drużyną do lasu na zajęcia, a po południu wracał na czele harcerzy maszerujących czwórkami. Nasi chłopcy chcieli przestraszyć Blumana. Wzięli kije, stanęli w miejscu, gdzie teraz jest pomnik Konstytucji  3 Maja. Żydzi na ich widok zaczynali krzyczeć gwałtu, rety. Mieszkańcy okolicznych domów powychodzili, żeby zobaczyć co się dzieje – a tam właściwie nic się nie działo.

Handel i usługi.
Przy ulicy Ostrowieckiej (tam gdzie dom Zaborka) kamienicę wybudował Żyd., który nie miał ręki. Miał dwie córki, z którymi prowadził bardzo elegancki, duży sklep. U niego moja  mamusia kupowała buty. W budynkach obecnego PKO sklep miał Klejman. U niego zamawiało się eleganckie buty. Kosztowały np. 6 zł. gdy w innym sklepie 1,5 -2 zł. Sklep z galanterią prowadził również Żyd, bardzo przystojny. Sprzedawał torebki, paski, kapelusze, rękawiczki.
Przy ulicy Warszawskiej Zylberberg miał olejarnię, a jego matka sklep. Jedna córka Zylberberga ocalała. Podobno przechował ją wraz z innymi Żydami (chyba cztery osoby) jakiś gospodarz, który mieszkał w Białej pod lasem.
…..Inny, Lichtajn, był właścicielem elektrowni i młyna. Miał dwie córki i dwóch synów, synowie byli bardzo przystojni, szczególnie młodszy Jakub, podobny do ojca, wysoki zbudowany, do filmu się nadawał.
Budynek Cechu Rzemiosł to był przed wojną dom mecenasa Więckowskiego. Bliżej kościoła mieścił się sierociniec. Od ulicy było wejście. Sierociniec prowadziły siostry zakonne. Z drugiej strony aż do rzeki był ogród. Tutaj przy Warszawskiej mieszkał też stolarz (kołodziej)  Antosiewicz. W czasie wojny ukrywał Żydów (nieopodal Gestapo) Obok mieszkał Bołba, który wydał wielu ludzi, w tym osoby ze swojej rodziny. Niemcy go rozstrzelali. Został pochowany, a na murze cmentarza przez długi czas był napis: „Tu leży Bołba , zdrajca narodu polskiego”. …. Antosiewicza znałam dobrze, opowiadał mi o wojnie, że uratowane Żydówki  wyjechały do Argentyny, utrzymując kontakt, przysyłają czasem upominki. Pytałam go, czy nie bał się, pod nosem Gestapo ukrywać Żydówki. Roześmiał się i powiedział: „pod latarnią jest najciemniej”.

Moja historia.
W 1936 roku rozpoczęłam naukę w czteroletnim gimnazjum. Mieściło się ono w budynku przy ulicy Międzyrzeckiej. W klasie było 28-30 osób, w tym 8 Żydów (4 dziewczynki, 4 chłopców). Za naukę płaciło się w pierwszej klasie 30 zł., potem w kolejnych klasach 25-28 zł., czasami udzielali zniżki (2-5 zł.). dzieci wdów i sieroty płaciły mniej. Pamiętam takiego Józia z Wohynia, półsierotę. Pięknie malował, robił dekoracje w szkole. W czasie wojny umarł na tyfus. Inny mój kolega, Matejek (pochodził gdzieś od strony Kocka, może z  Tchórzewa) lubił literaturę. Pięknie opowiadał utwory, deklamował wiersze. Z Brzostówca pochodził Stasio. Cały rok rowerem jeździł .Bardzo zdolny, ukończył prawo. Innym moim kolegą był Troć Janek- chłopak inteligentny, grzeczny. Szlubowski, właściciel ziemski, płacił za niego czesne.  Janek zmarł w czasie wojny( kąpał się i dostał zapalenia płuc) Ze mną do klasy chodziły Żydówki, o których już mówiłam: Tecia, Puma, Mania (ich nazwisk nie pamiętam). Zapamiętałam taż, że chłopcy- Żydzi z mojej klasy byli niewysocy jak na swoje 16-17 lat.
W 1941 roku poszłam do pracy w biurze. Pracowałam od 7.30 do 16.00, a w soboty do dwunastej. W niedzielę też były dyżury w Syndykacie, bo wtedy przyjeżdżali chłopi z okolicznych wsi do Kościoła i za dostawy kontyngentowe brali u nas towary.

W Syndykacie był na dole dział handlowy, a na górze biura. Pewnego razu gospodarczy, Janiak przyszedł i nakazał nam, abyśmy nie stali w oknach. Przez groblę dwaj gestapowcy prowadzili dyrektora, inni dwaj prowadzą następnego, kierownika, za chwilę – idzie Zbyszek nasz kolega z działu sprzedaży (len, wełna, konopie)
Zastępca komisarza spółdzielni był dobrym człowiekiem. Jego córka z nami pracowała w biurze. Żony zaaresztowanych błagały go, aby dopomógł, wstawił się za uwięzionymi. Niektórzy zostali wypuszczeni, np. dyrektor , Zbysio też, ale zaraz wyjechał, nie chciał tu pracować a kierownik zginął.
My pracowaliśmy do 1944 roku w biurze lotniska w Maryninie. Jak się zaczęła wojna z Rosją, samoloty latały na Wschód, nad Brześć. Lotnicy opowiadali o zwycięstwach, chwalili się, ze ludzie ze strachu biegali po ulicach w szlafrokach, koszulach nocnych.
Kiedy wracali z uszkodzonymi samolotami, to nie pozwalali nawet podejść i popatrzeć. Lotnisko potem Niemcy zlikwidowali. Wiosną 1944 wiedzieli wszyscy, ze hitlerowcy przegrywają. Przez Bedlno wracali Niemcy ze Wschodu.W Syndykacie była stołówka dla pracowników (dostawaliśmy bony i stołowaliśmy się). Kierownik przygotował bal, żeby odwrócić naszą uwagę od tego, co się dzieje. Strach było nie przyjść. Komisarz Zoil przyjechał zobaczyć, czy wszyscy są.
Ochmistrzyni książąt Czetwertyńskich pracowała w stołówce. Przygotowała bardzo wykwintne potrawy (gęsi, cielęcina). Po balu uczestnicy dostali to, co zostało, do domu. (mąż dostał skrzynkę wódki a ja papierosy, bo mama paliła).
Pracownicy dostawali deputaty – osoba samotna 1 kg cukru + 1 kg wódki, na święta mąkę, więcej cukru. Pracownicy mający rodziny mieli deputat dwa razy większy. Co pewien czas dostawaliśmy też 1/2 metra zboża. Można było je sprzedać lub zamienić na jedzenie. Do Syndykatu przyjeżdżali handlarze z Czemiernik, przywozili ser, masło, kiełbasę a kupowali nawozy sztuczne i zboże.
Niektóre panie też handlowały, przywoziły kapelusze, buty, torebki. Moja mama miała filcowy szary kapelusz. Właścicielka sklepu Kropilnicka jeździła do Warszawy. Wzięła ten kapelusz do przerobienia i miałam piękny nowy kapelusz. Przywiozła mi też granatową kopertową torebkę. Poza tym modne były moherowe kapelusze niebieskie, szare, beżowe.
Niemcy zarekwirowali nam szafę– przyszli z tłumaczką i kazali szybko opróżnić . Zanieśli do domu Obrębskich, który wcześniej zajęli. Tłumaczka przyszła potem z kartką do działu sprzedaży. Mogłam sobie coś za to kupić. Pamiętam, że nabrałam granatowego jedwabiu na sukienkę, w której chodziłam jeszcze po wojnie. Ojciec z braćmi szafę zabrali, gdy Niemcy zaczęli uciekać.
Moda na wysokie buty damskie, oficerki, zapanowała też w czasie wojny. Wcześniej kobiety chodziły w krótkich trzewiczkach i ja odmroziłam sobie łydki.
Gdy zaczęłam pracę 15 sierpnia w Syndykacie, to szewc wziął miarę dla mnie na buty zimowe. Pracownicy w lipcu robili miarę, buty były jednakowe dla mężczyzn i dla kobiet.
Wyzwolenie.
Pamiętam dzień, w którym Niemcy opuścili miasto. Cicho zrobiło się na ulicy, zaczęto przebłyskiwać słońce (21 VII?). my siedziałyśmy w ganku. Patrzymy, a od Białej idzie Żyd, Rabsztyn. Sąsiad z naprzeciwka, Szymon Mazur zapytał a gdzieś ty się uchwal? Wrócił do domu a potem  razem z Tecią Zyberberg wyjechał podobno do Wałbrzycha. Niewiele pozostało z przedwojennego Radzynia. Domy drewniane są kolejno burzone, ludzie pamiętający tamte czasy odchodzą. Cieszę się, że są ludzie młodzi, których interesuje moja historia.

(Rozmawiała Jolanta Bilska  26.02.2010r,  Radzyń Podlaski)

Więcej kliknij tutaj