Podczas naszego rajdu ulicami, co chwilę dobiega do nas ktoś z miejscowych chcąc oczywiście coś sprzedać. Chwile grozy przeżyliśmy, gdy razem z naszą dorożką biegła dziewczynka, którą prawie stratowała dorożka goniąca naszą. Jakoś wciągnęliśmy tę małą do nas ale ona przestraszona policją (która ma chronić turystów przed natrętnymi miejscowymi), po prostu z niej wyskoczyła. Uf, na szczęście udało nam się dotrzeć w jednym kawałku, za co oczywiście nasz dorożkarz otrzymał niezły bakszysz ?
W świątyni dla odmiany jest w miarę cicho, zdążyliśmy przed tłumem turystów. Tak przyjemnie ciepło i słonecznie. Hmmm, odczuwa się tu jakąś taką swoistą atmosferę. Świątynia jest świetnie zachowana, być może dlatego, że przez długi czas była zasypana piaskiem. Wielki pylon (wieża zwężająca się do góry) przez który wchodzi się na przestronny dziedziniec, otoczony kolumnami. Zachowały się tu prawie wszystkie posągi a przed wejściem stoją dwa ogromne sokoły, kamienne oczywiście. Im głębiej, tym sale są coraz mniejsze i bardziej tajemnicze. Miejscowy prowadzi nas do jakiś zakamarków i pokazuje nam nawet dobrze zachowane malowidła!!! Niestety wiele z nich zostało zmienionych przez Koptów (egipskich chrześcijan), którzy m.in. tutaj się ukrywali. Niestety czas nas goni. Musimy wracać bo łódka odpłynie bez nas. Pozostałe ściany obejrzymy sobie następnym razem ?. Znowu wsiadamy do „naszej” dorożki, właściciel już z daleka do nas macha, swoją drogą mają fenomenalną pamięć do twarzy. Tym razem jedziemy zdecydowanie wolniej. Za dodatkową opłatą dorożkarz chce pokazać nam całe miasto – a więc jednak nie musimy się tak śpieszyć. Wybraliśmy bank, z wiadomych względów – końcówka funtów, a dolary trzeba rozmienić, koniecznie. Wybraliśmy Banque Du Caire,(wydaje się pewny). W środku kilka kolejek: dla pań, dla panów w codziennych ubrankach, dla panów w garniturkach i dla cudzoziemców. Na szczęście przy okienku dla obcych nie ma nikogo. Biorąc pod uwagę fakt, że tu naprawdę nikt się nie śpieszy, jesteśmy obsłużeni wyjątkowo szybko.
Kilka minut później jesteśmy już na łódce. Płyniemy dalej, w górę Nilu. Większość czasu spędzamy albo w oknie, albo na ostatnim pokładzie naszej łódki zachwycając się szeroką, zieloną doliną.
Po południu docieramy do Kom Ombo (KAUM UMBU). Ciche, leniwe i zaspane z pozoru miasteczko, natychmiast ożywa gdy dobijamy do brzegu. „One dolar” już na nas czeka. Przypływamy prawie pod samą świątynię, więc dosyć szybko znajdujemy się w środku. Jest to specyficzna, podwójna świątynia poświęcona dwóm bogom: Horusowi i Sobkowi (z głową krokodyla). Niestety w dużej części zniszczona, stanowiła bowiem materiał budulcowy dla innych gmachów. Pomimo zniszczeń zachowały się tu wyjątkowe informacje. Wzbudzający zachwyt, jakże precyzyjny kalendarz, którego niestety nie jestem w stanie odczytać ?. Świetnie zachowana ściana ilustrująca narzędzia chirurgiczne wykorzystywane podczas mumifikowania zwłok, brrrr. W jednej
z kaplic znajdują się trzy śmieszne, wysuszone mumie …krokodyli. Na dziedzińcu zaglądamy do środka nilometru. Dość głęboka studnia, do której schodziło się po schodach aby zmierzyć poziom Nilu. Jeśli był niski – zbliżała się susza – więc nakładano na lud większe podatki. Bardzo pomysłowe. Mamy trochę wolnego czasu więc się plączemy po świątyni czekając zachodu słońca. Oj warto było. Słońce zachodzi bardzo wcześnie i bardzo szybko, nawet nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Czas zachodu słońca to także pora na salat – modlitwę, która odbywa się pięć razy dziennie. W miarę możliwości powinna ona odbywać się w meczecie, ale na ulicy też jest dobrze. Zaraz po nawoływaniach muezina, spora grupa muzułmanów rozkłada sobie dywaniki i kierując się w stronę Mekki, jak na komendę zaczyna modlitwę. Robi wrażenie. Po zachodzie, kto chciał skoczył na szybką imprezę do Beduinów. Malownicza z zewnątrz i bajkowa w środku „restauracja” kusiła dźwiękami. Co było w środku, niech zostanie owiane nutką tajemnicy? Beduini to najczystsza etnicznie grupa ludności arabskiej. Bardzo gościnni, weseli, roztańczeni i całkiem bezinteresowni. Wracamy. Przed nami kolejny punkt naszej wyprawy po Nilu – ostatnie wielkie miasto na południu Egiptu – Asuan (ASWAN). Do Asuanu płyniemy prawie całą noc. Jest po prostu cudownie. Na górnym pokładzie siedzimy jak zaczarowani przez długi czas. Ciepły, czasem wręcz gorący wiatr owiewa nam twarze z przyklejonymi, chyba już na stałe uśmiechami. Gdzieniegdzie mijamy oświetlone wręcz bajecznie brzegi. Tam są wsie lub małe miasteczka, z których prawie całą noc dochodzą dźwięki arabskiej muzyki. Niestety wschodu słońca nie doczekaliśmy, ale następnym razem, kto wie?